sobota, 13 września 2008

grosteska

Przy wielu różnych okazjach w bieżących dniach, powraca do mnie temat autentyczności przakazu. Przeróżne konteksty chodzą mi głowie: od obecności w Kościele, poprzez Uczelnię, bycie w domu, reagowanie w momentach, kiedy duch mój domaga się reakcji, skończywszy na tzw. kulturze, oraz na ściślejszym do niej podejściu, mianowicie tego, który spotykam na scenie. Wiele twarzy, wiele postaci znanych z TV, ze świata polityki i muzyki przesuwa mi się przed oczami; to taki darmowy film pt. "tragi_groteska". Jedną z ról, gram także i ja... W całym tym zamieszaniu, w tym przedstawieniu, w cyrku, jaki można zobaczyć między innymi w tzw. Tv_show w TVN, czy w sejmie, czy na koncercie jakieś tzw. gwiazdy np..... o! Victorii Beckham, albo Feel, powraca i przechodzi przez scenę zupełnie naturalnie, mimo swojego wieku i swojej ekscentryczności, postać ze wspomnianego już wcześniej zespołu The Fall. Ktoś gdzieś coś mówił, że M.E Smith z the Fall (bo o nim mowa) to pijaczek z twarzą lumpa, dziwak, antypatyczny człek itd. A ja wolę Marka E. Smitha od Prezydenta RP, od toruńskiego grzybka, od show_mana z TVN, od gwiazdki krajowej - jakiejkowielwiek i którejkolwiek. Gdybym miał ochotę pójśc do cyrku, kupił bym bilet i poszedł bym. Tymczasem namiot cyrku rozpostarto wszędzie, próbując uczynić z błaznowania i bełkotu, styl bycia; sprzedając to ludziom.
Chyba tylko ja wiem o co mi chodzi w tym tekście, przepraszam, że jaśniej się nie wyrażam. Może w tej chwili daję upust pewnym oburzeniom i reaguję zbyt spontanicznie i zbyt niejasno wobec spraw, które mnie samego ostanio nurtują. Tak mi się to obecnie zdarza. Przepraszam za niejasność.
Kończąc moje mgliste wywody, wracam na moment do ostatniego koncertu i wklejam drugi fragment The Fall, to jest dla mnie taki łyk świeżej wody, taki balans dla pustynnej pseudotwórczości pseudo art (o nie! tego słowa nie da się użyć myśląc o pewnych "śpiewaczkach" i "śpiewakach", od_twórców czy świecidełek z dziesiątków tzw. show w TV) a więc nie powiem "art_ystów" lecz jedynie _tystów. Całe ich szeregi zabawiają tzw. słuchaczy i oglądaczy.
Zdjęcie wysoko przedstawia Elene Poulou, grającą na klawiszach w The Fall.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

wiem, dobrze wiem, o co Ci chodzi... Twój tekst, choć pisany po Twojemu, jest dla mnie zrozumiały... czytam, jak zwykle... czytam...rozmyślam... odkrywam...
anietka

kolobky pisze...

Anietko, duszo spokrewniona...
dzięki.
:-)

Anonimowy pisze...

Pierniku ;-) Przeczytałem ostatnio gościa, któremu chyba o coś podobnego chodziło (choć może nie aż tak radykalnie, jak Tobie). Skomentował polski koncert na Wembley (czy jak to się tam pisze ;-)). Tekst mi się spodobał, dlatego podrzucam Ci linę:
http://blog.rp.pl/feusette/2008/09/11/do-przyjaciol-anglikow/
Kolejny fragment utwierdził mnie w pozytywnym wrażeniu z koncertu. Ja też lubię Panie na scenie, jeśli są kompetentne, jako muzycy i jako Panie ;-)

Anonimowy pisze...

Mimo iż za punk'iem jako takim nie przepadam i nie znam zespołu The Fall, to dokładnie rozumiem co masz na myśli... czuję to samo... myślę... i ubolewam nad tym...

Pozdrawiam,
z modlitwą
Mateusz B.

Anonimowy pisze...

dokladnie wiem o czym piszesz, rowniez to przezywam, na swoj, tez indywidualny sposob ;\


zab9k

kolobky pisze...

O! Jest nas w takim razie już kilka osób. To dobrze. To nie tylko pokrzepia, bo widząc jak jest, siłą widzenia, działa się, działa się; bez poklasku, bez widzów, tam gdzie każdy z nas jest, żyjąc i będąc. A że przy okazji powie się słowo, bądź je napisze, albo nagra muzykę, podzieli się czymś dobrym i wartościowym z innymi, to tylko lepiej, to już sporo. Tak jest. Dobrze jest.