niedziela, 22 lutego 2009

wstań i chodź

Jedna ze scen ewangelicznych opowiada o tym, jak to czterech gości niesie na łożu sparaliżowanego człowieka. Dowiedzieli się oni, że w pobliżu jest Jezus z Nazaretu, o którym słyszeli, że głosi z mocą słowo Boże, leczy chorych i wyrzuca z ludzi złe duchy. Co czuli, co myśleli, w jakim tempie szli.....? Nie wiem. Jednakże gdy doszli do domu, w którym przebywał Jezus, zobaczyli, że jest taki tłum iż nie sposób się dostać do środka. No tak.....
Ci panowie weszli na dach, niosąc cały czas łoże z chorym. Rozwalili ten dach i opuścili łoże tuż przed siedziącym Jezusem. Czy oni pytali się wcześniej kogoś o to, czy mogą rozwalić dach? Co myśleli wdrapując się z chorym? Czy przejmowali się ludźmi, którzy być może patrzyli na nich jak na wariatów? Było w nich coś, co czyniło ich radykalnymi w postawie, a radykalizm jest przede wszystkim działaniem. Radykalizm ma klapy na oczy, jednak te klapy są taką bronią, że dach się wali, a cel zostaje osiągnięty. Wiara i determinacja tych ludzi to miecz tnący rzemienie postaw typu "a może to wypada, a może nie wypada, a może tak, a może nie, a może to i tamto, a kto to wie, a może warto, a może nie warto, a może to coś da, a może nie da to nic itd" Bez wątpienia, ja pozostaję pełen podziwu dla postawy tej czwórki. Pragnę mieć takie przekonanie jakie mieli oni. Pragnę mieć taką wiarę, która rozwala dachy i bez słów, bez pytania się Jezusa: "przepraszam, czy możemy położyć przed tobą chorego, żebyś go uleczył?" kładą chorego, stawiając Jezusa niejako pod murem i .............. PRZEPIĘKNA HISTORIA - Bóg ....... właśnie w takiej sytuacji, będąc "przyciśnięty do muru" wchodzi w klimat, interweniuje, leczy, przebacza, godzi się na bycie "przyciśniętym".

Myślałem, że wiara to białe ubranko pierwszokomunijne.
Myślałem, że wiara to słodki napój ukojenia, dający świety spokój
No tak.... byłem dzieckiem, myślałem jak dziecko

Myślę, że wiara to ręce z bliznami, które poraz kolejny chwytają się brzytwy
Myślę, że wiara to rozwalanie dachów, święty nie-pokój i stawianie spraw na ostrzu noża.
Myślę, że wiara, to nie pytanie się o pozwolenie, to nie słowa typu "czy mogę, czy wypada, czy Pan ma coś przeciwko temu, żebym został uzdrowiony...?"
Myślę, że wiara to czynienie możliwym tego, co niemożliwe wydaje się być, bez żadnej gadki.
Myślę tak, bowiem mój grzech mnie tego nauczył, mój grzech, który jest moim dachem, moim paraliżem i łożem, na którym leżę i jęczę bo mnie boli to i owo.
Myślę tak, bo ilekroć znajduję się położony przed Jezusem z Nazaretu, słyszę Jego słowa: "Odpuszczają ci się twoje grzechy. Wstań i chodź" Nic więcej. To, co więcej.... to rodzi się potem, i jest owocem przepięknego spotkania, które uzdrawia; to coś wylewa się samo, jak miód z plastra.

Czy Bóg chce, abym leżał sparaliżowany?
Czy, jeśli jestem chory i słaby, to czy On jest na to obojętny?
Czy Miłość może choć przez moment przestać mieć mnie na oku, na myśli, na sercu?
O jacie! Ja już jestem zbawiony!!!
Wiary, wiary, wiary, więcej wiary, abyś Ty żył we mnie, w moich żyłach, w myślach, w słowach, wszędzie we mnie, w całym mnie.... nie ma żartów, nie ma jaj. Ja nie żartuję.
Ty też nie żartujesz.......

Brak komentarzy: