Miałem do napisania esej na temat duchowego wymiaru wybranej przez siebie książki. Sięgnąłem po "Małego Księcia", książka sprezentowana przed kilkunastu laty przez koleżankę z czasów studiów. Potem kupiona w wersji włoskojezycznej, a całkiem niedawno kupiona w wersji anglojęzycznej. Czytałem, poddawałem się chwilom. Któregoś dnia zdobyłem nagrania audio Małego Księcia, założyłem słuchaweczki na uszy i w miasto. Idąc w centrum nagle.... łezki w oczach się pojawiły.
Płakałem sobie
i czułem jak dziecko we mnie tańczy na wietrze.
O tak, tak, jak dobrze.
Łezki otworzyły wiele drzwi na oścież;
a tu się pojawił Artur Rimbaud
i jego zdanie, że "Prawdziwie życie jest nieobecne",
zdanie podjęte później przez Emmanuela Levinasa,
tam skolei pojawił sie znów film Leon
i Matylda ucząca Leona patrzenia sercem,
potem znów centrum Dublina i tym razem na słuchawkach już nie Mały Książę
lecz kawałki hip-hopa zawodnika z Wawy, o ksywie Eldo i jego słowa:
"Żyję dla takich chwil kiedy bierzesz haust powietrza
i krzyczysz chwilo proszę bądź wieczna
jestem zuchwały, bezczelny, zachłanny i co?
od kiedy pamiętam chciałem zobaczyć wszystko"
i wiele innych niedowysłowienia historii wyrastało z przeszlości
jak na wiosnę wszystka zieleń....
A między wierszami, przechadzał się Duch Najwyższego.
Wdzięczność była ostatnim instrumentem,
który zagrał hymn o tęsknocie za miłością i wolnością.
O jak się wszystko ładnie połączyło w jędną mozaikę,
obraz namalowony wrażliwością;
ja się na nią tylko wystawiłem,
bo pragnąłem ją bardzo w sobie
znów na nowo poczuć.
niedziela, 4 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz